Lekcja warsztatowa – Zabrane dzieciństwo – germanizacja dzieci polskich (1939-1945) – 5.10.2011
W dniu 5 października 2011 w Zespole Szkolno-Gimnazjalnym w Niechcicach odbyła się dwugodzinna lekcja warsztatowa z historii najnowszej dla klas III Gimnazjum. Zajęcia przeprowadzone zostały w ramach współpracy edukacyjnej z Instytutem Pamięci Narodowej oddział w Łodzi.
Temat: Zabrane dzieciństwo – germanizacja dzieci polskich (1939-1945)
Lekcja przybliżyła młodzieży mechanizm germanizacji oraz indywidualne losy dzieci polskich, które zdołały wyrwać się z nazistowskiego społeczeństwa i powrócić do ojczyzny.
Prowadzący w niezwykły sposób przedstawił tragedię jednostki, narodu, dziecka – efekt celowej polityki okupanta, który zmierzał do eksterminacji narodów „niższych” od rasy germańskiej.
Łódź – miasto położone na terenach wcielonych do III Rzeszy – otrzymała nazwę Litzmanstadt. Trwało tu osiedlanie się Niemców oraz przesiedlanie lokalnej ludności polskiej i żydowskiej. Wysiedleńcy trafiali często do prowizorycznych obozów przejściowych i przesiedleńczych, które stawały się ośrodkami rozdziału siły roboczej i wynaradawiania. Władze nazistowskie tworzyły także specjalne obozy dla dzieci, które oddzielano od rodziców i kierowano do pracy lub poddawano germanizacji. Dzieci spełniające nazistowskie kryteria rasowe przeznaczano do zniemczenia. W zależności od wieku, trafiały do niemieckich rodzin zastępczych, niemieckich szkół ojczyźnianych, do niemieckich rodzin na wsi, do placówek Hitlerjugend (chłopcy) i Bund Deutcher Mädel (dziewczęta) oraz „ludowych ośrodków wychowawczych” w Niemczech oraz ośrodków germanizacji na terenie Kraju Warty. Po wojnie polskie władze podjęły starania o rewindykację zgermanizowanych dzieci z obszaru Niemiec. Do 1947 r. powróciło do Polski blisko 30 tys. małych Polaków, z 200 tys. germanizowanych w czasie II wojny światowej.
Prowadzący zajęcia p. Artur Ossowski dalej konkludował: (…) nie wszystkie dzieci miały tyle szczęścia, że trafiały do osób spokojnych, które obdarzyły je ciepłem i chroniły przed brutalnością wojny. Najczęściej los nie szczędzili im przykrości, upokorzeń oraz bólu. Przykładem tego może być osierocone rodzeństwo Adamiaków, które hitlerowcy przewieźli do obozu przesiedleńczego przy ulicy Łąkowej 4 w Łodzi. Tam próbowano polskie dzieci rozdzielić. Wówczas mała, zrozpaczona Halinka rzuciła się na strażnika. Ku zdziwieniu wszystkich Niemiec nie pobił jej, ale pozwolił, żeby brat Piotr dołączył do siostry. Razem wyjechali do obozu w Kaliszu. Dalej był ośrodek wychowawczy w Luksemburgu i dla germanizowanych sierot w Sanki Martin koło Salzburga. Dzieci nie znalazły się jednak w „normalnej” rodzinie. Niemiec, który je przejął potrzebował tylko siły roboczej do pracy w wielkim gospodarstwie rolnym. Ponadto za każde „przygarnięte” dziecko otrzymywał od państwa określoną sumę pieniędzy. Jedenastoletnia Halina i jej brat Piotr pracowali kilkanaście godzin dziennie. Ona spała na strychu, on zaś w stajni. Gospodarz, który stracił na wojnie dwóch synów często wyładowywał swoje emocje na polskim rodzeństwie. Do Polski wrócili w 1945 r. uciekając wcześniej przed sadystycznym opiekunem, bo obawiali się o swoje życie. Po kilkumiesięcznej, samotnej wędrówce przyjechali do Łodzi.
Następnie zaproszony gość opowiedział niezwykle wzruszającą historię Basi w oparciu o materiał źródłowy. Oto on: „Niekiedy jedyną pamiątką był ostatni list, tzw. wojennych rodziców, którzy dziecko przechowywało przez szereg lat: „Szanowna pani Kossak! Jutro nasza Barbel ma ruszyć w podróż do ojczyzny, do pani, jako babci. Dlatego chciałbym opowiedzieć pani trochę o dotychczasowym życiu pani wnuczki. We wrześniu 1942 r. wziąłem ja do naszego domu z sierocińca w Polzin na Pomorzu. Rok wcześniej straciliśmy na skutek śmierci naszą córeczkę. Wówczas zapragnęliśmy nowego życia w naszym pustym domu. O Barbel wiedzieliśmy tylko, że miała nazwisko Geissler i urodziła się w Gotenhafen 2 lutego 1938 r. Dalszych informacji o jej pochodzeniu nie mogliśmy uzyskać mimo naszych pytań i wysiłków. Przyjęliśmy ja do naszego domu jak nasze rodzone dziecko i jako takie traktowaliśmy i wychowywaliśmy. W tym czasie nosiła również nasze nazwisko. Zawsze czuła się tu dobrze. W 1943 r. zachorowała na szkarlatynę. Poza tym była zdrowa i żywa. Od trzech lat uczęszczała do szkoły publicznej. Barbel jest zdolna, nie ma jednak wystarczającej cierpliwości do nauki. Chętnie rysuje i maluje i jest w tym niezmordowana. W ostatnich dniach chorowała na lekką grypę, dlatego z wyrzutami sumienia pozwalamy jej podróżować. Rozstanie z nią nie przychodzi nam łatwo. Ale wiemy, że dziecko należy do swoich krewnych i pani ma to pierwsze prawo. Oddajemy ją pani świadomi i pewni, że zrobiliśmy dla dziecka, to, co tylko było w naszej mocy. Życzymy pani, aby zaznała pani wiele radości z jej powodu. Przy tym mamy nadzieję, że bardzo szybko i dobrze dostosuje się do nowych warunków oraz, że będzie zdrowa i wesoła. Ucieszylibyśmy się mogąc kiedyś usłyszeć o dalszym jej życiu i powodzeniu dziecka Wilh. Rossman?. [Ze zbiorów Barbary Paciorkiewicz, tłumaczenie Magdalena Filip].
Dalej prowadzący konstatował: Małej Barbarze Paciorkiewicz ( z domu Gajzler) wojna odebrała dzieciństwo i tożsamość. Stąd długo zadawała sobie pytanie, „kim naprawdę jest”? Urodziła się w 1938 roku w Gdyni. Na początku wojny zmarła jej matka, a cała rodzina została wysiedlona z rodzinnego miasta. Mała Basia mieszkała odtąd z babcią i dziadkiem przy ul. Lipowej w Łodzi. Gdy miała niespełna 4 lata- w 1942 r.-zabrano ją do domu dziecka przy ul. Przędzalnianej. Tam poddano ja procedurze wynaradawiania… (more…)